Małgorzata Stanior

Małgorzata Stanior mgr dietetyk kliniczny, farmaceuta, pedagog

Jest absolwentką Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach – ukończyła studia magisterskie z tytułem mgr dietetyk kliniczny. Z zawodu jest także farmaceutą oraz pedagogiem.

Od 10 lat zajmuje się dietetyką i prowadzi Gabinet Dietetyczny w Częstochowie, którego jest założycielką. 

W 2019 roku Zajęła zaszczytne drugie miejsce w konkursie Hipokrates 2018 organizowany przez Dziennik Zachodni jako Osobowość Roku w kategorii Dietetyk Medyczny Roku.

Należy do 6 Stowarzyszeń, w których czynnie działa jako Partner:

  • Polskie Stowarzyszenie Dietetyków
  • Stowarzyszenie Osób Niepełnosprawnych Ruchowo i Ich Rodzin „Prometeus”
  • „J-elita” – Polskie Towarzystwo Wspierania Osób z Nieswoistymi Zapaleniami Jelit J-elita
  • Polskie Stowarzyszenie Osób z Celiakią i na Diecie Bezglutenowej
  • Polskie Towarzystwo Gastroenterologii, Hepatologii i Żywienia Dzieci
  • Polskie Stowarzyszenie Higieny Stomatologicznej

Współpracuje:

Współpracuje z wieloma Instytucjami m.in. Restauracjami, Firmami Cateringowymi, Przedszkolami. Prowadzi liczne prelekcje na tematy związane z żywieniem, zarówno dla dzieci jak i rodziców,  ludzi lubiących aktywny tryb życia oraz  ludzi starszych. Bardzo często jest zapraszana na różne akcje, eventy dotyczące żywienia ludzi chorych, jak i zdrowych, kobiet w ciąży i karmiących czy dzieci.

Razem z Gabinetami i Lekarzami, z którymi współpracuje, bardzo często organizuje bezpłatne spotkania, szkolenia promujące zdrowy i aktywny tryb życia.

Na Uniwersytecie III wieku prowadzi wykłady dla Seniorów z zakresu prawidłowego odżywiania, jak i żywienia w różnych jednostkach chorobowych.

Udziel licznych wywiadów do Gazet, Radia i Telewizji.

Bardzo często sama uczestniczy w szkoleniach, jeździ na liczne sympozja naukowe, konferencje, warsztaty. Nie tylko z zakresu dietetyki, medycyny czy psychologii, lecz także motywacji, biznesu, marketingu i reklamy, by również odpowiednio zarządzać swoją firmą.

Odbyte staże m.in. w:

Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Częstochowie
Szpital Specjalistyczny nr 1 w Bytomiu
Samodzielny Publiczny Zespół Opieki Zdrowotnej w Myszkowie

Nagrody i wyróżnienia:

Drugie miejsce w konkursie Hipokrates 2018 organizowany przez Dziennik Zachodni jako Osobowość Roku w kategorii Dietetyk Medyczny Roku.

Wyróżnienie na najlepszą pracę magisterską, Konferencja Żywienie Zdrowie i Choroby, Wrocław 2014

Publikacje:

„Żywienie a nadciśnienie”, Gazeta Wyborcza, 20 maja 2015
„Oko w oko z Hashimoto”, Gazeta Wyborcza, 29 kwietnia 2015
„Z kim lub z czym kojarzy się Dietetyk?”, Gazeta Wyborcza, 25 marca 2015
„Zdrowy punkt… żywienia!”, Jasne, że CZĘSTOCHOWA, nr 37 / marzec 2015
„Domowe laboratorium kosmetyczne”, Gazeta Wyborcza, 21 marca 2014
„Ogólnopolski Tydzień Wegetarianizmu”, Gazeta Częstochowska, 2013
„Żeby było szybko i ceny nie zaskakiwały”, Gazeta Wyborcza, 12 października 2012
„Oto czym grozi dodatkowa porcja mazurka lub babki wielkanocnej”, Dziennik Zachodni, 7-9 kwietnia 2012

Dlaczego dietetyka?

Pamiętam ten dzień dokładnie. Ciepły i słoneczny. Drzewa za oknem naszego domu były tak zielone, jakby ktoś je pomalował. I błyszczące, bo przed chwilą spadł wiosenny deszcz. Miałam 8 lat, a to były trzydzieste urodziny mojej mamy. Pięknie udekorowany stół, różnokolorowe potrawy i pachnące ciasta. Wszystko smaczne i tak piękne, że trudno było się oprzeć. Wtedy poczułam, że kocham jedzenie. Kocham je całą sobą. Zrozumiałam, że jedzenie jest ogromną przyjemnością, bo sprawia, że siedzimy tu wszyscy przy stole, z rodziną i znajomymi. Każdy się uśmiecha, jest szczęśliwy i przymyka oczy, kiedy coś mu smakuje, a ja słyszę, jak mówią do mojej mamy: Janusia, Nikt nie gotuje tak dobrze, jak ty. Wtedy też zdałam sobie sprawę, że każdy uwielbia jeść.

Pamiętam też, kiedy pierwszy raz babcia pozwoliła mi założyć swój biały fartuch. Był za duży i musiałam podwinąć rękawy. Ale kiedy miałam go na sobie, czułam, jakbym wiedziała, co mam robić, żeby komuś pomóc. Babcia była pielęgniarką, i kochała swoją pracę. Wtedy poczułam, że też kiedyś chcę pomagać jak babcia i mieć taki biały fartuch. 

Minęło dobrych kilka lat, zanim go założyłam. I nie, nie zostałam pielęgniarką jak babcia. W miarę jak dorastałam, coraz mniej widziałam siebie na szpitalnych dyżurach, wśród umierających ludzi. Widziałam, ile ta praca, mimo powołania, kosztowała ją emocji i sił. Chciałam jakoś inaczej pomagać ludziom. Dlatego wybrałam farmację.

Trafiłam do apteki. Przez dwa lata dawałam z siebie wszystko, zafascynowana tym, jak działają leki. Uwielbiałam doradzać klientom. Przez dwa lata na stażu pracowałam tak dobrze, sumiennie i tak wydajnie, że byłam w stanie pracować za trzech i nie czułam zmęczenia. Czułam, że klienci mnie lubią i cenią moją wiedzę. I wtedy stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Byłam tak zaskoczona, że nawet w tej chwili mogę sobie przypomnieć, jaki kolor miało krzesło, na którym siedziałam, i jaki wyraz twarzy miał właściciel apteki, kiedy ze mną rozmawiał.

Skończył się mój dwuletni staż, a ja, wiedząc, jak dobrze sobie radzę w pracy, ile sprzedaję i jak bardzo jestem zaangażowana, poprosiłam o podwyżkę. Jak się pewnie domyślasz, nie dostałam jej i nie byłam w stanie zrozumieć, dlaczego zostałam tak potraktowana. Wyszłam, ledwo powstrzymując łzy, z postanowieniem, które towarzyszy mi do dziś. Obiecałam sobie, że będę traktowała moich pracowników i klientów tak, jak ja chcę być traktowana. Wtedy zrozumiałam, że relacje są najważniejsze, jeśli chce się pomagać ludziom i tworzyć firmę. To był moment, który przypomniał mi coś ważnego.

Kiedy ochłonęłam i zrozumiałam, że odejście z apteki, to nie porażka, a szansa na nowe, nagle stało się tak, jakby ktoś wyświetlił przed moimi oczami film, na którym zobaczyłam swoją zawodową drogę. Poczułam i zobaczyłam dokładnie, co chcę robić, jak i z kim. Można powiedzieć, że wróciłam na tory, które wytyczyłam sobie dawno temu.

Od zawsze lubię gotować i jeść. Moja mama prowadzi cukiernię, brat jest kucharzem, ciocie i druga babcia spełniają się w kuchni. Czasem myślę, że miłością do jedzenia nasiąkłam w domu, a czasem, że musiałam wyssać z mlekiem mamy. A ponieważ w naszym domu zawsze było dużo jedzenia i zawsze było wyjątkowo smaczne, kiedy miałam około piętnastu lat, niestety przybyło mi kilka niechcianych kilogramów. I wiesz, jak to jest. One nie pojawiają się z dnia na dzień, nagle. One zbierają się miesiąc po miesiącu, aż któregoś dnia patrzysz na siebie w lustrze i jesteś przerażona. Kupujesz coraz większe ubrania, przestajesz się sobie podobać, a Twoje poczucie wartości spada gwałtownie w dół.

Muszę Ci się do czegoś przyznać. Pamiętam, że mama mówiła do mnie, że jem za dużo, ale nie mogłam, albo nie umiałam się powstrzymać. Pamiętam, że szukała sposobów, żebym jadła mniej, ale nie chciałam jej słuchać. Któregoś dnia stawiała przede mną na stole talerz z moim ulubionym daniem, a ja pomyślałam wtedy, że jeśli od jedzenia grubnę, to mam dwa wyjścia. Mogę w ogóle przestać jeść, albo mogę jeść, a potem zwymiotować to, co zjadłam. Ale gdzieś w głębi wiedziałam, że żadna z tych dróg nie jest dobra i  nie dla mnie. Prawda była taka, że chciałam jeść, a jednocześnie chciałam być szczupła.

I wtedy pojawił się na mojej drodze sport. Zaczęłam trenować Karate Kyokushin. Treningi skradły moje serce do 19 roku życia. Pozbywałam się kilogramów, podobało mi się to, jak zmienia się moje ciało, poczułam się dobrze, zbudowałam mięśnie, które mam do tej pory. Poczułam się atrakcyjna jako kobieta. I zaczęłam rozumieć ludzi. Zaczęłam rozumieć, jak można połączyć uwielbienie dla jedzenia i szczupłą sylwetkę. I tak w moim życiu pojawiła się dietetyka. Wtedy, to nie był tak popularny temat, jak dzisiaj. Można powiedzieć, że znalazłam niszę. Zresztą układałam jadłospisy dla znajomych już w drugiej klasie liceum. Z efektami, co cieszyło mnie, ale najbardziej moich znajomych.

Wydarzenia w aptece sprawiły jedynie, że wróciłam szybciej na właściwe tory. Wynajęłam malutkie mieszkanie na gabinet. Po kilku miesiącach przeniosłam się do trochę większego. Pojawiali się pacjenci z polecenia. Coraz więcej i więcej. Dzisiaj przyjmuję w przestronnym, jasnym gabinecie, który sobie wymarzyłam, z osobnym miejscem, gdzie można porozmawiać z pacjentem bardziej domowo i intymnie. Pacjentów cały czas przybywa, a ja czuję, że jestem na właściwym miejscu.

Jakiś czas temu moja mama zapytała mnie, czy chciałabym robić coś innego w życiu niż to, co robię. Nie musiałam się zastanawiać. Dietetyka, to moja pasja. Wiesz, dlaczego? Bo dzięki niej mogę dawać szczęście, widzieć uśmiech na twarzach ludzi i pomagać im zmieniać swoje życie na takie, za jakim tęsknili, ale nie umieli tego zrobić samodzielnie. Kiedy uczę kogoś, co i kiedy ma jeść i widzę, że to, co wprowadził odmienia jego życie, czuję się ogromnie szczęśliwa. Choć może jest tak, że ja w ogóle lubię pomagać. Dlatego organizuję dużo bezpłatnych wykładów, warsztatów, konsultacji, dni otwartych. Pomagam w Fundacji Adullam (zrzesza biednych i bezdomnych), gdzie uczę podstaw żywienia i uświadamiam, że nawyki żywieniowe, to podstawa zdrowia. Pokazuję dzieciom w przedszkolach i szkołach, co to znaczy zdrowo jeść i dbać o siebie, bo wierzę, że dzieci mogą być nauczycielami rodziców, a dzięki temu rodziny będą coraz zdrowsze i szczęśliwsze.

Wierzę, że najważniejsze są relacje. Dlatego na pierwszym miejscu jest człowiek, potem dopiero pieniądze. Wierzę też w miłość, empatię, szacunek, i jestem wdzięczna, za wszystko, co mam i kogo mam wokół siebie. I wierzę w marzenia. Jak każdy, kto do mnie przychodzi. Jedni marzą, by zrzucić kilogramy, inni, by wrócić do zdrowia, jeszcze inni, by znowu poczuć się atrakcyjnie dla siebie i innych. Wiem też, że dużo łatwiej zrealizować marzenie, jeśli wiesz, jak. A jeszcze łatwiej, kiedy ktoś Ci kibicuje i poda rękę w chwilach zwątpienia.

O czym ja marzę?

Wyobraź sobie restaurację, do której przychodzisz ze swoim jadłospisem, a kucharze przygotowują dla Ciebie jedzenie, które będzie idealnie dobrane pod kątem Twojego zdrowia, a przy tym smaczne i pięknie podane. Szef kuchni Cię poznaje, wie, co lubisz, a czego nie wolno Ci jeść, i czasem proponuje Ci potrawę, którą sam dla Ciebie wymyślił, znając Twoje potrzeby. To trochę tak, jakby mieć swojego własnego kucharza. Kuszące, prawda?

A poza tym?

Chyba tak całkiem zwyczajnie. Duża rodzina, spotkania przy stole pełnym jedzenia w domu nad rzeką, rozmowy do świtu, dużo śmiechu i miłości.

Uśmiecham się, bo właśnie pomyślałam, że może mamy te same marzenia?

Do zobaczenia 🙂